Pod koniec czerwca, po
dwudziestu czterech miesiącach powróciłam do swojej ojczyzny, która przywitała
mnie iście tropikalną pogodą.
Minione kilka tygodni minęło mi pod znakiem
domykania w Stanach spraw zarówno zawodowych jak i tych natury bardziej
osobistej.
Od dziecka, gdy miałam jakiś problem czy
potrzebowałam chwili samotności lubiłam przesiadywać w ruinach zamku w moim
rodzinnym Miliczu. Nie inaczej było i tym razem. Troska choć sama w sobie jest
czymś niewątpliwie pozytywnym momentami bywa męcząca. Naprawdę rozumiem swoją
mamę, bo przecież widziałyśmy się przez te miesiące tylko raz (kiedy
spędzałyśmy Boże Narodzenie we Francji u mojego brata) ale jak mówią co za dużo
to niezdrowo. Korzystając z chwili jej nieuwagi wymknęłam się do swojego azylu,
gdzie zniszczone mury dawały trochę wytchnienia.
Powrót jest czasami trudniejszy niż sam wyjazd. Jedyny
w miarę sensowny wniosek do jakiego doszłam. Poza tym, że jeśli chcę przetrwać
jakoś wesele Kłosów to muszę opracować jakiś plan. Sprowadzający się w gruncie rzeczy się do jednego- unikanie AW i
jego partnerki. Punkt kolejny niniejszego planu- znalezienie osoby
towarzyszącej, która będzie powstrzymywać mnie przed ewentualną rozsypką i przy
okazji sprawi, że na ile pozwolą na to okoliczności na tyle będę się dobrze
bawić. Pechowo dla mnie wszyscy ewentualni kandydaci do tej roli byli sparowani
i również zostali zaproszeni na uroczystość a przysłowiowym piątym kołem u wozu
nie miałam zamiaru być. Chociaż nie… była jedna osoba. Szybko wybrałam jego
numer.
- Potrzebuję przysługi.- oznajmiłam bez zbędnych
wstępów gdy odebrał po trzecim sygnale i streściłam o co mi chodzi.
- To nie będzie przysługa tylko sama przyjemność.-
oświadczył dobrze mi znanym roześmianym głosem.- No i nie mogę stracić okazji,
żeby Cię dobrze opieprzyć za nieobecność przez te kilkanaście miesięcy.
*
- Błagam Cię, nie każ mi powtarzać tego kolejny
raz.- z westchnieniem zapadłam się głębiej w siedzenie samochodu.
- Kiedy naprawdę nie rozumiem. Dopiero co zaczęłaś
odnosić sukces za sukcesem, gazety zabijają się o to żebyś zrobiła im sesję a
ty tak po prostu wracasz do Polski? Naprawdę tego nie rozumiem.- z
niedowierzaniem potrząsnął głową nie burząc przy tym krótko ostrzyżonych
ciemnych włosów bo te i tak zawsze były w nieładzie. Nasza rodzina śmiała się,
że żyją własnym życiem.
- Mój zawód jest na szczęście specyficzny i nie
wymaga ciągłego siedzenia w biurze, można go wykonywać w każdym miejscu na
świecie. Poza tym nie wiem czy wiesz ale kiedyś ktoś skonstruował bardzo
pożyteczne urządzenie.- spojrzał na mnie z ciekawością kątem oka.- Niektórzy
nazywają je samolotem.- pokazałam mu język na co ten próbował poczochrać mnie
po włosach.- Ej łapy przy sobie! Muszę jakoś wyglądać! Kto jak kto ale
myślałam, że akurat ty mnie zrozumiesz.- oznajmiłam nawiązując do
wcześniejszego wątku.
- Ładnie wyglądasz.- posłał mi pokrzepiające
spojrzenie.- I uwierz mi rozumiem Cię, tylko tak się droczę. Te ciągłe
rozjazdy, brak własnego miejsca, rodzina jest gdzieś daleko… Człowiek miewa
tego naprawdę dosyć i prędzej czy później wraca.
Trudno było mi się z nim nie zgodzić, tym bardziej
że miał w jakimś stopniu podobne doświadczenia do moich. Sporą część
swojego życia spędził za zachodnią
granicą, w najlepszych niemieckich klubach i wiedział co to jest prawdziwa
tęsknota.
A właśnie, kompletnie bym zapomniała. Poznajcie
Krzyśka Lijewskiego, jednego ze słynnych braci grających w piłkę ręczną a
prywatnie mojego kuzyna. I to nie takiego co to jest jak ta „piąta woda po
kisielu”, jego ojciec i moja mama to rodzeństwo.
Zawsze była między nami szczególna więź i jako
dzieci trzymaliśmy się razem. Jeśli wierzyć rodzinnym przekazom wszystko
zaczęło się krótko po moich narodzinach, kiedy miałam jakieś trzy miesiące.
Wtedy moi rodzice byli jeszcze razem… Ale nie o tym miałam. W każdym razie
postanowili wpaść do Ostrowa Wielkopolskiego w odwiedziny i pokazać reszcie familii
jej nowego członka. Mały Krzyś z miejsca się ze mną zajął co mu tak się
spodobało, że jak ktoś za długo trzymał mnie na rękach ten zaczynał wrzeszczeć,
że nie ma się z kim bawić. Jakby taki bobas rozumiał cokolwiek, podejrzewam że
siedziałam tylko obok i przyglądałam się wszystkiemu z ciekawością co ten mógł
wziąć za szczególne zainteresowanie jego osobą. Gorzej się sprawy miały jak
mieliśmy odjeżdżać, wtedy to dopiero był dramat. Płacz, wrzask ogólnie
Armagedon ze strony młodszego z braci. Na szczęście jakoś przetrwaliśmy i
byliśmy dla siebie oparciem kiedy drugie tego potrzebowało. Tak jak ja teraz.
Przyjaźń to nie słowo ani relacja. To cicha
obietnica, która mówi: byłem, jestem i będę przy Tobie w każdej chwili, w
której będziesz mnie potrzebować.
*
Zgodnie z tradycją gdy kobieta i mężczyzna
postanawiają związać się świętym węzłem małżeńskim uroczystość powinna się odbyć
w rodzinnej parafii panny młodej. Tylko że Ola, Karollo też żeby nie było, jest
osobą pozytywnie szaloną i za nic ma wszelkie konwenanse. Z jakiś nie znanych
mi powodów postanowili pobrać się w Kościele pod wezwaniem Wszystkich Świętych
w Bełchatowie.
Na miejsce dotarliśmy na tyle wcześnie, że mogłam w
spokoju przygotować się przed nieuniknionym. Denerwowałam się jakby to ja miała
stanąć przed ołtarzem a nie Dudzicka. Wyjrzałam przez okno hotelowego pokoju
gdzie za drzewami majaczyły wieże kościoła. Usłyszałam ciche pukanie. Trochę
mnie to zdziwiło bo miał przecież swoje klucze ale poszłam otworzyć Krzyśkowi,
który miał misję specjalną- czyli kupienie kwiatów.
- Co ty tutaj robisz?- aż mi mnie zmroziło na widok
osoby po drugiej stronie.
- Uwierz mi, mi również nie uśmiecha się z tobą
rozmawiać ale jestem coś wam winna.- Sabina wyminęła mnie bezceremonialnie i
usiadła na jednym z dwóch łóżek.- Pewnie zastanawiasz się co tutaj robię.
- Jakbyś czytała mi w myślach.- nie lubiłam tego,
jak się czułam w jej obecności.
- Uznaj, jeśli tak wolisz, że dopadły mnie wyrzuty
sumienia i chciałam przeprosić.- nie bardzo wiedziałam co o tym myśleć, do
czego ona zmierzała?- wielokrotnie starałam się odzyskać Andrzeja ale nic z
tego nie wyszło. W końcu zdałam sobie sprawę, że on nic do mnie nie czuje i
nigdy nie będzie.- teatralnie przewróciłam oczami ale ta udała, że tego nie
widzi i ciągnęła dalej.- Chcę, żebyś wiedziała jedno, już nie będę stawać
między wami i z całego serca życzę wam szczęścia.
- No to żeś się opamiętała rychło w czas! Jakbyś nie
pamiętała to on jest z inną.- na samą myśl poczułam ukłucie w okolicach serca.
- Matko ty nic nie wiesz.- jej mina zbiła mnie z
tropu. Wyglądała jakby było jej mnie żal.- Oni już nie są razem, Aśka rzuciła
go jakieś dwa tygodnie temu.
A więc jest jeszcze nadzieja.
*
- Wiesz, gdybym była facetem to pewnie zaprosiłabym
Cię na randkę.- takimi oto słowami przywitała mnie Berenika, po tym jak
dokładnie mnie zlustrowała.
- Pojęcia nie macie, jak się za wami stęskniłam.-
oznajmiłam przytulając jednocześnie ją i Wojtka.
- Trzeba było nie wyjeżdżać.- stwierdził jak zawsze
dowcipnie Włodarczyk.- I dlaczego nie powiedziałaś, że znasz Lijka?!- wskazał
oskarżycielsko na szczypiornistę, który zaśmiał się obserwując całą scenkę.
- Tak, tak wiem, zła kobieta ze mnie.- odgarnęłam
opadające mi na twarz kosmyki, które wymknęły się z upiętego niedbale nad
karkiem koka.
Goście zaczęli się powoli schodzić. Rozmawialiśmy
jeszcze przez chwilkę kiedy po schodkach prowadzących do kościoła zbiegła Ola w
oszałamiającej sukni z koronkowymi rękawami.
- Ty- wskazała na mnie- moja siostra złamała nogę
więc ty będziesz moją druhną.- złapała
mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Ola? Twojej siostrze nic nie jest prawda, od
początku to planowałaś?- spytałam gdy zauważyłam podobną do niej dziewczynę
machającą do nas wesoło.
- Oj chyba robię się przewidywalna.- dostrzegłam w
jej oczach wesołe ogniki kiedy
dotarłyśmy do drzwi prowadzących do zakrystii, gdzie czekała na nas reszta.
Karol ubrany w wytworny smoking z uwielbieniem patrzył na swoją „prawie żonę” a
Andrzej stojący obok wyglądał jakby zobaczył ducha. No tak… byli najlepszymi
przyjaciółmi więc do przewidzenia było że to właśnie Wroniasty będzie jego
świadkiem.
- Ładnie wyglądasz.- próbował się do mnie uśmiechnąć
ale wyszedł z tego dziwny grymas.
- Ty też prezentujesz się całkiem nieźle.- nerwową
przygładziłam sukienkę, w głębokim błękitnym kolorze. To by było na tyle jeśli
chodzi na swobodną konwersację. Na odległość może i udawało nam się normalnie
rozmawiać ale jak już stanieliśmy twarzą w twarz było dużo gorzej.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać ale ta dwójka-
ksiądz wskazał na młodych- ma dzisiaj coś ważnego do zrobienia.- kto by
pomyślał, że kapłan może mieć tak hmmm.. wyluzowane podejście do sprawy.
Znajdujący się na przedmieściach Bełchatowa kościołek
specjalnie na dzisiejszą okazję przystrojono delikatnymi białymi kwiatami.
Wpadające przez okna promienie załamywały się na mieniącym się tiulu, który
zwisał z sufitu tworząc coś na kształt bajkowego sklepienia. Gdy rozległy się
pierwsze dźwięki marszu Mendelsona wszyscy obrócili się w kierunku wejścia.
Gdy Ola zmierzała do ołtarza, prowadzonego przez
swojego ojca, starałam się pochwycić spojrzenie Andrzeja. Na próżno. Wzięłam
głęboki oddech, no nic będę musiała poczekać.
Było pięknie, naprawdę. Zresztą jaki ślub taki nie
jest? Każdy ma w sobie coś co można uznać za coś doskonałego, magicznego,
wspaniałego etc. A jeszcze jeśli na dodatek jest efektem miłości takiej jak
moich przyjaciół to człowiekowi zapiera dech. Kiedy nastąpiła część w której
mieli sobie przysięgać wieczną miłość wszystkim popłynęły łzy wzruszenia. No
dobra może przesadzam i nie wszystkim ale sporej części. O ile normalne jest,
że kobiety w takich sytuacjach się rozklejają tak zdziwił mnie widok
pochlipujących Marechala, prezesa Piechockiego, czy innych zgromadzonych
siatkarzy.
Kiedy ceremonia dobiegła końca i wychodziliśmy na
niewielki dziedziniec odciągnęłam Andrzeja na bok.
- Musimy porozmawiać.
- Nie teraz, może później. Póki co mam ważniejsze
rzeczy do roboty.- i zostawił mnie. zwykłe słowa ale powiedziane takim tonem
sprawiły, że miałam ochotę zaryzykować wściekłoś panny młodej i zaszyć się
gdzieś, gdzie nikt by mnie nie znalazł.
Głupia byłam myśląc, że jednak jest dla nas jakaś
szansa. Jednak to prawda, że nadzieja jest matką głupich.
I znowu ten stan. Uciekanie od uczuć, zamykanie się
w bańce gdzie nie mają dostępu i zrywanie kontaktu z rzeczywistością. Stanowczą
za często mi się to ostatnio zdarza, boję się tylko że tak może mi zostać
nazawsze.
- Rozumiem, że nic nie wyszło tak jakbyś tego
chciała?- Lijek wskazał głową na rozmawiającego z kimś Wronę. Wesele trwało już
od jakiegoś czasu, zanim mu odpowiedziałam kiwaliśmy się przez chwilę w rytm
wolnej piosenki granej przez orkiestrę.
- Tak to już jest, lepiej sobie niektórych rzeczy
nie zakładać.- wtuliłam się mocniej w swojego kuzyna, tak bardzo cieszyłam się,
ze tu był. Niedaleko nas tańczył Wojtek z Bereniką. Znowu byli razem. Mówię
znowu bo podczas mojej nieobecności rozchodzili się i schodzili, przy czym
szalona panna B. twierdziła ze tym razem są już tak na dobre.
Z użalania się nad moim losem i zastanawiania się
jak tu się najłatwiej zmyć wyrwał mnie głos jednego z członków orkiestry, który
zaprosił wszystkich na zewnątrz gdzie czekała atrakcja. Zachmurzone nocne niebo
rozświetlały dziesiątki papierowych lampionów. Podobno azjaci wierzą, że unoszący
się w górę lampion zabiera ze sobą wszystkie troski i problemy, a ludziom
przynosi szczęście. Ciekawe na ile to prawda…
Przyglądając się im uznałam, że muszę nauczyć się
tracić. Być świadoma, że bez względu na to, co to zdobywamy, wcześniej czy później
to tracimy.
A niech to dunder świśnie! Nie, tak nie będzie.
Muszę spróbować jeszcze raz inaczej będę żałować. Z tym postanowieniem
podeszłam do Andrzeja.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać dobra! W takim razie
ja będę mówić a ty wysłuchasz co mam do powiedzenia czy to Ci się podoba czy
nie.- na chwilę przerwałam bo czułam jak zaciska mi się z przejęcia gardło a
nie chciałam żeby głos mi drżał.- Chę, żebyś wiedział że nie żałuje iż cię
poznałam. Żałuję, że wtedy w Nowym Jorku pozwoliłam Ci odejść. Bez Ciebie nic
nie było takie samo. Każdy z nas czegoś żałuje, każdy w nieodpowiednim momencie
powiedział kilka słów za dużo. Każdy powiedział „nie” gdy serce cholernie
błagało o „tak” a później okazuje się, ze jest za późno żeby cokolwiek
naprawić.
Tworzymy w głowach własne scenariusze ale życie je
brutalnie potrafi zweryfikować.
Nie powiem, że jestem tylko człowiekiem i mi też
zdarza się zbłądzić bo to żadne wytłumaczenie. Czasami potrzebujemy drugiej
szansy bo nie byliśmy gotowi na tą pierwszą. A szczęście? Szczęście jest
pojęciem względnym. Dla niektórych szczęściem jest rzecz, dla innych pieniądze,
a jeszcze inni szczęście spostrzegają w drugiej osobie. Moje szczęście zamyka
się w Twojej osobie. Nic więcej nie potrzebuję. Próbowałam wmawiać sobie, ze
jest inaczej, oszukiwałam samą siebie ale wciąż Cię kocham, nic się nie zmieniło.-
wyglądał jakby miał się rozpaść na kawałki. Przez ulotną chwilę zaświtała w
moim sercu nadzieja ale zgasła kiedy pokręcił głową. Więc tak to się kończy..-
Chciałam tylko, żebyś wiedział.
Wszyscy wracali do środka a ja udałam się w głąb
ogrodu gdzie był niewielki staw. Nim weszłam na pomost zdjęłam szpilki od
których bolały mnie stopy a kiedy usiadłam na brzegu zanurzyłam je w kojąco
chłodnej wodzie. Choć był środek nocy i było duszno, gdzieś w oddali było
słychać grzmoty.
Z Sali dobiegają dźwięki bawiących się ludzi. Zaraz
Ola rzuci bukiet a ta którą go złapie może potraktować go jako obietnicę
przychylności losu.
- Wojtek szykuj pierścionek!- słyszę jak radośnie
wykrzykuje Berenika, która najwyraźniej złapała kwiaty, czym wywołuje zbiorowy
śmiech. Dobrze, że przynajmniej innym lepiej się wiedzie jeśli chodzi o miłość.
Chciałaś to masz, spieprzyłam wszystko na własne
życzenie. Postawiłam na siebie, na realizację marzeń a teraz ponoszę tego
konsekwencje. Mogłam to wszystko pogodzić, wystarczyło spróbować a teraz już
jest za późno.
Starałam się o nim nie myśleć, próbowałam starannie
zaszufladkować wszystkie dobre wspomnienia bo te bolą najbardziej a teraz czuję
jak wszystkie emocje ogarniają mnie niebezpieczną falą i przygniatają a ja nie
mam siły walczyć.
[perspektywa Andrzeja]
Pierwsze tygodnie po spotkaniu w Nowym Jorku pozwoliły
mi przetrwać proste, codzienne czynności. Siatkówka oczywiście też, choć w
początkowym okresie boleśnie kojarzyła mi się z Martyną.
Byłem poniekąd jak jakiś robot- wszystko robiłem
mechanicznie, jakby bez udziału woli aż spotkałem Joannę, która powoli i
systematycznie przywracała mnie do życia.
W międzyczasie dochodziły mi słuchy o kolejnych
sukcesach Tyśki, cieszyłem się że jej się udało i robi to co kocha ale było mi
żal, że nie mogę być przy niej. Z powodów jakich nie umiem wyjaśnić, zbierałem
każdy wycinek z prasy, kupowałem każdą gazetę gdzie była choćby najmniejsza
wzmianką o pani fotograf. Miałem obsesję, która dużo później stała się
przyczyną mojego rozstania z Aśką. Znalazła moją kolekcję, choć wydawało mi
się, że dobrze ją ukryłem, pękła.
Powiedziała, że dłużej nie może konkurować z kimś kogo nawet nie zna.
„Odejdź do swojego ducha”- mniej więcej coś takiego
powiedziała. Rozstaliśmy się ale może to lepiej, ile można tkwić w związku bez
uczucia? Gdy pakowała swoje rzeczy uświadomiłem sobie jedną rzecz. Była podobna
do Martyny, nie uderzająco ale jednak. Kiedyś wypomniał mi to Karol, że choć
nie mogę być z Lijewską to podświadomie szukam jakiejś jej namiastki a teraz proszę
okazało się, że miał rację.
Wiedziałem o małej manipulacji Oli względem naszej
dwójki. Dla naszych znajomych oczywiste było, że będę świadkiem Kłosa natomiast
jego lepsza połowa opracowała plan, który miał zmusić nas do wrócenia do
siebie. Reagowałam na to wiele mówiącym milczeniem. Dlaczego ona nie pojmował,
że Martyna dała mi jasno do zrozumienia że między nami koniec?
A później przyszła do mnie wyznała co do mnie czuje
oraz, że żałuje tego co kiedyś powiedziała. Pokręciłem głową a ona wzięła to za
odmowę podczas gdy ja nie wierzyłem w to jakie szczęście mnie spotyka. Odeszła
szybko a ja skamieniały wpatrywałem się w nią jak znika mi z oczu. Na
szczęście, krótkie poszukiwania okazały się owocne
Przyglądałem się jak siedzi na mostku i serce mi się
krajało bo obiecałem sobie kiedyś, że nigdy nie będzie przeze mnie płakać.
Była dla mnie kimś wyjątkowym, kimś niezwykłym, innym
niż wszyscy. Przez te wszystkie mury, które uparcie wznosiłem, bariery, które
tworzyłem, przechodziła jak gdyby nigdy nic. Kochała mnie, jak nikt inny. Pokochała
tu i teraz, na krótką chwilę, która jest wiecznością w moich wspomnieniach, na
krótką chwilę, która będzie dla mnie znaczyć wszystko, zawsze. Kiedy to
zrozumiałem sądziłem, że jest za późno. Za późno, żeby ją zatrzymać, za późno,
żeby wróciła. A teraz przyszła do mnie i nieśmiało poprosiła o coś czego
pragnąłem.
Zanim przyjechałem do Bełchatowa, miejsca gdzie
wszystko się zaczęło, wpadłem w na chwilę w odwiedziny do rodziców w Warszawie.
Mamy akurat nie było w domu a ojcu jakoś udało się ze mnie wyciągnąć co mnie
trapi. Jak to on oczywiście musiał zaserwować mi odpowiednie kazanie.
- Możesz nie być jej pierwszym, jej ostatnim, lub
jedynym. Kochała wcześniej, może kochać ponownie. Jeżeli teraz kocha Ciebie, to
co innego się liczy? Nie jest perfekcyjna, ty też nie jesteś, razem też możecie
nigdy nie być doskonali, ale jeżeli potrafi cię rozśmieszyć, skłonić do
myślenia, i przyznania, że jesteś człowiekiem i popełniasz pomyłki, daj jej i
sobie jeszcze jedną szansę. Może nie myśleć o tobie w każdej sekundzie dnia,
ale da ci cząstkę siebie o której wie, że mógłbyś nią złamać jej serce. Więc
nie rań jej już nigdy więcej, nie zmieniaj jej, nie analizuj jej i nie oczekuj
od niej więcej niż może dać. Uśmiechaj się kiedy cię uszczęśliwia, daj jej znać
kiedy cię denerwuje i tęsknij kiedy jej nie ma*.
Nigdy nie spodziewałbym się po nim takich słów. Był
z tego typu ludzi, którzy nie często i niezbyt wylewnie wyrażali to co myślą
ale najwidoczniej gdy jego syn nie dawał sobie rady umiał postąpić inaczej.
Niepewnym krokiem ruszyłem w jej kierunku. kiedy
wszedłem na drewniany pomost ten zaskrzypiał co sprawiło, że zerwała się
przestraszona.
- Co ty tutaj robisz? Przyszedłeś się ze mnie
nabijać?- szybko otarła łzy z zaczerwienionych od płaczu oczu.
- Oj Tyśka, jak ty wszystko potrafisz komplikować.-
pokręciłem z niedowierzaniem głową.- Gdybym mógł podarować Ci tylko jedną
rzecz, chciałbym dać umiejętność patrzenia moimi oczami Wtedy zauważyłabyś jak
ważna dla mnie jesteś…- nie uciekała wpatrywała się tylko we mnie tymi swoimi
wielkimi z ciekawości oczami. Podeszłem bliżej i chwyciłem jej drobne
dłonie.- Gdybyśmy się nie spotkali,
myślę, że moje życie nie byłoby kompletne. Przemierzałbym świat w poszukiwaniu
ciebie, nawet gdybym nie wiedział, kogo tak naprawdę szukam. Jesteś dla mnie
zbyt ważną osobą bym mógł tak po prostu sobie odpuścić.- ku mojemu zaskoczeniu
objęła mnie mocno jakby miała mnie już nigdy nie puścić. Miałem jej tyle do
powiedzenia Ba! Ułożyłem sobie nawet przemówienie ale nie ten prosty gest
odebrał mi mowę.
- Mam do oddania serce.- wyszeptała cichutko.-
Zużyte, zranione, w kawałkach. Chcesz?
- Tak.
- Ale po co Ci takie?- spojrzała na mnie jakby
chciała się upewnić czy mówię szczerze.
- Naprawię Ci je, tylko daj mi szansę…- uśmiechnęła
się do mnie tak, że miałem już pewność że będziemy razem. Wspięła się na palce
i pocałowała mnie lekko. Kiedy nasze usta się zetknęły z nieba lunął deszcz z
którego nic sobie nie robiliśmy.
Bo w życiu nie chodzi o to, żeby przeczekać burzę a
o to by nauczyć się tańczyć w deszczu.
.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
* Bob Marley to był jednak mądry facet :)
Czytasz? Skomentuj!
Wyszło prawie tak jak chciałam.
Mówicie macie, za bardzo przywiązałam się do swoich bohaterów żeby ich skrzywdzić wieczną rozłąką ; )
Jako ścieżka dźwiękowa do tego rozdziału posłużyły dwie wyjątkowe dla mnie piosenki. Jakbyś ktoś chciał to polecam przesłuchanie wersji filmowej drugiej piosenki <<klik>>
Do usłyszenia,
Artis.