sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 3

 Ścieżka dźwiękowa 1




Moja przygoda z fotografią zaczęła się dwa lata temu, podczas IX edycji Milickiej Alei Gwiazd Siatkówki. Oczywiście jak każdy normalny człowiek robiłam zdjęcia wcześniej  ale to właśnie wtedy pierwszy raz spotkałam profesjonalistów w tej dziedzinie, pierwszy raz poczułam coś co towarzyszy mi do dziś, to uczucie gdy uwieczniając ulotne chwilę sprawiam że stają się one trwałe. Uzmysłowiłam sobie wówczas, że jest to coś co chciałabym robić już zawsze.
Właśnie wtedy swój pierwszy mecz w reprezentacji rozegrał Andrzej. Ponieważ pomagałam trochę mojej mamie, która w tamtym okresie pracowała w OSiRze organizującym imprezę, nasze drogi parokrotnie się przecięły ale nie zamieniliśmy ze sobą nawet jednego słowa.

- Halo! Ziemia do Martyny- pani Wandzia przywróciła mnie do rzeczywistości pstrykając palcami przed nosem.
-Wiesz co babciu? Z tej nauki to chyba nic nie będzie. Nasza Tyśka jest myślami gdzieś baaardzo daleko- Berenika, wnuczka starszej pani, przyglądała mi się wnikliwie.
Poznałyśmy się podczas jej odwiedzin. O ile pozostali członkowie jej rodziny nie bywali w szpitalu zbyt często tak ona zjawiała się tu niemal codziennie.
Jest rudą blondyną, jak sama o sobie mówi, ze specyficznym poczuciem humoru. Jej znakiem rozpoznawczym są wytatuowane na przedramieniu róże, które jak się dowiedziałam zakrywają imię jej byłego. Z miejsca uznała, że zostaniemy przyjaciółkami i z tego tytułu nie nazywała mnie po imieniu tylko zdrobnieniem od niego czyli Tyśka.
Co do wspomnianej nauki to od dobrych kilkudziesięciu minut obie damy próbowały wpoić zasady gry w pokera, z dosyć marnym skutkiem. Zwyczajnie nie byłam w stanie skupić się na niczym dłużej niż kilka sekund.

- Wszystko przez to Ptaszysko!- zawyrokowała starsza pani.- Co ten chłopak sobie myśli?! Najpierw pojawia się a później znika bez słowa wyjaśnienia. Tosz to tak się nie godzi!
- Wybadał grunt, dowiedział się, że nie masz zamiaru składać pozwu do sądu czy coś w tym stylu i się ulotnił- dodała Berenika.
- Trudno się z tym niezgodzie- pokiwałam potakująco głową.
Od tamtego dnia kiedy dowiedziałam się, że to właśnie on mnie potrącił minął już prawie tydzień i..tyle go widziałam. Na swój sposób było mi przykro. Najpierw przychodził i czuwał przy mnie gdy byłam w śpiączce a teraz zachowuje się jakby nic takiego się nie wydarzyło. Choć może kolejny raz moja bujna wyobraźnia zaczyna działać i wyobrażam sobie niestworzone rzeczy.
- Wie już pani czy dostanie przepustkę na weekend do domu?- spytałam chcąc zmienić temat.
- Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?- pokręciłam przecząco głową na co ta zaśmiała się perliście.- Wolę zostać tutaj. W domu jak znam swoją rodzinę zaraz by mnie zagonili do roboty.
- Babciu!- jej wnuczka odezwała się zbulwersowana ale po iskierce w jej oczach poznałam, że żartuje.
- Ty jesteś wyjątkiem moja droga- opiekuńczo objęła ją ramieniem.- Tobie też, o ile mi wiadomo, proponowano przepustkę n sobotę.- te słowa skierowała do mnie.
- Niby tak ale bez sensu, żebym na jeden dzień jechała do domu skoro na sam dojazd i powrót stracę kilka godzin. Poza tym i tak w przyszłym tygodniu wypisują mnie- wzruszyłam tylko ramionami.
- Wiem!- Berenika zaklaskała  w dłonie zadowolona z siebie.- Pójdziesz ze mną na mecz- wskazała  na mnie palcem.- Akurat ten zapowiada się naprawdę ciekawie, Skra gra z Radomiem.
- Kiedy ja naprawdę…
- Nie, nie, nie ty mnie źle zrozumiałaś ja nie pytam Cię o zdanie tylko stawiam przed faktem dokonanym. Być w Bełchatowie i nie pójść na mecz Skry to jak być w Watykanie i nie widzieć papieża- powiedziała uroczystym tonem.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale, to już postanowione. Wystrojone w barwy czarne i żółte idziemy na mecz.

 *
Ścieżka dźwiękowa 2


Jak postanowiła tak zrobiła.  Prawię dwie godziny przed meczem przyjechała po mnie do szpitala i wręczyła klubową koszulkę w którą musiałam się przebrać. Ku mojej uldze była ona uniwersalna, bez nazwiska żadnego zawodnika. Po wnuczce pani Wandy można było się wielę spodziewać i nie zdziwiłoby mnie gdybym dostała koszulkę z numerem 8 i nazwiskiem „Wrona” na plecach.
Po dotarciu na miejsce, wśród dopingujących swoją ulubioną drużynę kibiców czułam się nieswojo ale dosyć szybko dałam się porwać niesamowitej atmosferze i nawet złapałam się na tym, że śpiewam  razem z innymi klubowe przyśpiewki. Mecz, był naprawdę zacięty i z nerwowych ale radosnych rozmów wywnioskowałam że nie spodziewano się takiego obrotu spraw. Szczęśliwie Skra wygrała w pięciu setach i wszystkim ulżyło.
Nie byłabym sobą gdybym nie zabrała aparatu i nie uwieczniała najważniejszych momentów. W którymś momencie dostrzegłam znajomą sylwetkę lekko przygarbionego i mimo wygranej zmartwionego Andrzeja. W chwili gdy robiłam zdjęcie poczułam jak ktoś zamyka mnie w mocnym uścisku.

- Myślałem, że już Cię więcej nie zobaczę- początkowe zadziwienie ustąpiło miejsca nieoczekiwanej radości.
- Ja też się cieszę, że Cię widzę Wojtku- z szerokim uśmiechem patrzyłam na Włodarczyka.
O ile  te dwa lata temu z Andrzejem tylko się mijałam tak ze  stojącym przede mną chłopakiem (który przyjechał do Milicza kibicować swoim przyjaciołom) zamieniłam kilka zdań i nawet wywiązała się między nami nić sympatii. 
- Widzę, że zajmujesz się tym czym chciałaś- stwierdził wskazując mój aparat.
- Zgadza się, właśnie robiłam intrygujące  zdjęcie..- wskazałam ręką w kierunku jego kolegi.
- No nie znowu?! Andrzej ty patafianie jeden- zawołał na co ten spojrzał w naszym kierunku.- Możesz z łaski swojej wytłumaczyć mi jak to jest że zawsze zajmujesz najfajniejsze dziewczyny?- nie wiedzieć czemu wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem i szybko zawstydzona zasłoniłam usta dłonią.

- Tutaj jesteś, wszędzie Cię szukałam- Berenika pojawiła się tuż obok nas dosłownie jakby wyrosła spod ziemi.- Przedstawisz mnie swojemu koledze?- spytała szczerząc się do Wojtka.
- Naprawdę cieszę się, że Cię spotkałam ale musimy już iść.- udając, że nie słyszałam pytania dziewczyny pociągnęłam ją w kierunku wyjścia a  ta pomachała wesoło siatkarzowi.
- To ja Cię tutaj zabieram a ty mi taki numer wycinasz?- spytała udając złość.
- Oj dobrze wiesz, że nie o to chodzi…
- A o co?- otworzyłam usta żeby coś powiedzieć ale nic sensownego nie przyszło mi do głowy.- Widzisz? Sama nie wiesz ale założę się że ma to coś wspólnego z pewnym brodaczem- poruszyła zabawnie brwiami i przerwała bo jej telefon wydał dźwięk oznaczający przychodzącego smsa.- Proszę tylko mnie nie bij ale to z pracy i naprawdę muszę iść.
- Praca rzecz święta jakby powiedziała twoja babcia. Do szpitala trafię bez problemu, mały spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
- Mały? To będzie prawie trzy kilometry- popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.
- Ty się tak nie czepiaj słówek bo ci autobus ucieknie- wskazałam na pojazd który właśnie zatrzymał się na przystanku a Berenika pognała sprintem w jego kierunku.
- A propos uciekania, ładnie to tak znikać?
- Ciekawe, że akurat ty mi to mówisz- odwróciłam się do Andrzeja zaplatając ręce na klatce piersiowej.
- Mógłbym się wytłumaczyć ale nie wiem co mam powiedzieć.- powiedział z zakłopotaniem przeczesując włosy. Przyglądał mi się przez chwilę a ponieważ nie chciałam ułatwiać mu sprawy milczałam.- Dasz się zaprosić na kawę?- spytał lekko drżącym głosem.
- Nie tak powinieneś zacząć- czułam jak unoszą mi się kąciki ust na widok jego zdziwionej miny.
- Nie?
- Nie. Nazywam się Martyna- wyciągnęłam w jego kierunku dłoń.
- Andrzej, miło mi cię poznać- uścisnął ją energicznie.- To dasz się zaprosić na tę kawę czy nie?- ponowił pytanie odzyskując wcześniejszy rezon.
- Myślałam, że już nie spytasz.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.--.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.--.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Czytasz? Skomentuj!

Rozdział jaki jest każdy widzi ale druga część, zwłaszcza końcówka, wyszła trochę nijaka i chaotyczna no ale trudno..
Chciałam wam podziękować za miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem. Niektórych reakcji się nie spodziewałam a już na pewno nie histerycznego śmiechu :D

Jeśli chodzi o kwestie organizacyjne to rozdziały będą się pojawiać raz w tygodniu, przeważnie w sobotę.

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 2

Ścieżka dźwiękowa




- Zastanów się czy na pewno masz wszystko, póki jeszcze mogę pojechać do sklepu.
- Naprawdę niczego mi nie trzeba- odpowiedziałam mamie. 

Uśmiechałam się do niej szeroko doceniając fakt, że jako osoba wiecznie zaganiana znalazła chwilę, żeby mnie odwiedzić i dostarczyć kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Była w Bełchatowie zaledwie przedwczoraj ale że akurat byłam w śpiączce nie miałyśmy okazji porozmawiać co nadrobiłyśmy dzisiaj. Wizyta przebiegała normalnie do chwili aż rodzicielka spytała o to kiedy mam zamiar zacząć ścigać „tego idiotę który prawie mnie zabił, żeby zapłacił za to co zrobił” czyli przekładając na polski- ów ktoś miał zapłacić odpowiednio wysokie odszkodowanie. Choć próbowałam wytłumaczyć, że całe zdarzenie to moja wina ta dalej obstawiała przy swoim i pewnie zagadała by mnie w tej kwestii, gdyby nie pielęgniarka która przyszła pobrać krew.

- Spokojnie możesz jechać do domu- dodałam widząc niepewność wymalowaną na jej twarzy i jednocześnie czując ukłucie żalu bo z uwagi na odległość pomiędzy nieoficjalną stolicą polskiej siatkówki a naszym rodzinnym miastem jej odwiedziny będą mocno sporadyczne.
- Skoro tak to do zobaczenia- powiedziała gdy doszłyśmy do wyjściowych drzwi i uścisnęła mnie mocno na pożegnanie.

Jeszcze przez chwilę stałam w holu obserwując jak znajoma sylwetka znika mi z pola widzenia. Niespiesznie wróciłam do sali, gdzie przybyło mi towarzystwo w postaci miłej starszej pani. Usiadłam swobodnie zwisając nogi z łóżka i uznając za jeden z niewielu plusów  pobytu w szpitalu widok za oknem w postaci rozłożystego dębu. Złapałam się na tym, że chciałabym zrobić zdjęcie uwieczniając niesamowitą grę światła i cienia wśród tysięcy liści. Zerwałam się gwałtownie i tempem godnym bolidu formuły jeden pobiegłam w kierunku recepcji. Przyjechałam do tego miasta zrobić zdjęcia na zlecenie firmy w której pracowałam a które spokojnie leżały zgrane na karcie pamięci  w mojej torbie a musiały jak najszybciej dotrzeć do klienta. Przypominając sobie o nich kolejny raz przeklinałam swoją słabą pamięć. Po wypadku bagaż jaki miałam przy sobie został przekazany do szpitalnego depozytu więc jako fotograf  jedną z pierwszych rzeczy o jakie powinnam spytać było moje narzędzie pracy czyli aparat.

- Proszę oddać mi moje rzeczy- poprosiłam zatrzymując się ślizgiem przy niedużym kontuarze  . Siedząca za nim kobieta spojrzała na mnie w taki sposób, że poczułam się jakby miała ochotę coś mi zrobić.
- Imię i nazwisko- znudzenie w jej głosie było niemal namacalne.
- Lijewska, Martyna Lijewska- podałam jej swoje dane po czym zniknęła w kantorku obok. Przez chwilę dobiegały mnie odgłosy przewracanych przedmiotów aż leżała przede mną niewielka walizka. Szybko uchyliłam wieko i ku mojej uldze okazało się, że najcenniejsze rzeczy, czyli aparat i laptop, są w nienaruszonym stanie.
- Kiedy odwiedzi panią chłopak?- o ile wcześniej prezentowała postawę „zejdź mi z oczu poczwaro” tak teraz była niczym „dobrotliwa ciotunia”.
- Mój..kto?- spytałam święcie przekonana że mnie z kimś pomyliła.
- Taki postawny przystojniak, odwiedzał panią jeszcze w trakcie śpiączki?- wyglądała na szczerze zdumioną.
- Zdaje się, że może chodzić o mnie- gdzieś za moimi plecami rozległ się przyjemny męski głos, ten sam jaki słyszałam ubiegłej nocy. Powoli obróciłam się na pięcie i musiałam wysoko zadrzeć głowę, żeby spojrzeć w oczy nieznajomemu. Jak sobie przypomnę ten moment to dziwię się bo szczęka nie opadła mi do ziemi. Z wyraź nutą rozbawienia patrzył na mnie Andrzej Wrona. W sumie nie dziwię się mu. Musiałam wyglądać jak sto nieszczęść, boso z rozwichrzonymi włosami i w założonym byle jak szlafroku.
- To ja już sobie pójdę, z moim…- zamilkłam na widok paniki w oczach siatkarza- chłopakiem?- dodałam z wyraźnym znakiem zapytania.

 Z godnością na jaką było mnie stać w takiej sytuacji odgarnęłam z twarzy włosy, ściągnęłam walizkę z lady i najnormalniej w świecie ruszyłam przed siebie  czując jak znajomy nieznajomy idzie tuż obok. Znienacka poczułam jakby grunt  usunął mi się spod nóg, zachwiałam się i złapałam się czegoś zanim setki czarnych plamek całkowicie przesłoniło mi pole widzenia.

- Wszystko w porządku?- usłyszałam zatroskany głos tuż przy uchu. Potaknęłam tylko ruchem głowy i puściłam ramię Andrzeja starając się wrócić do pionu.-Dasz radę dojść do sali?- pytanie jeszcze dobrze nie wybrzmiało a znów poczułam jak uginają się pode mną nogi.- Chyba jednak nie- wymruczał tak cicho że ledwo usłyszałam co mówi i wtedy dosłownie straciłam grunt pod nogami bo postanowił mnie wziąć na ręce żeby po kilku sekundach położyć ostrożnie na łóżku.
- Dziękuję- powiedziałam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Przynajmniej tyle mogłem zrobić- obdarzył mnie takim uśmiechem od którego człowiekowi robi się cieplej na sercu po czym usiadł obok.
- Głupio mi, że tak wyszło ale miałam wypadek i to pewnie przez to, bo straciłam dużo krwi i zrobiło mi się słabo no i jeszcze żebra, że o ręce już nie wspomnę. Moja mama chce ścigać „gościa od wypadku” ale według mnie to bez sensu- dostałam takiego słowotoku, że aż dziwne iż się nie zapowietrzyłam.
Niesamowite  jak ludziom w ciągu ułamka sekundy potrafi się zmienić nastrój. Na ten moment pan A.W. wyglądał jednocześnie jakby dostał w twarz, chciał się rozpłakać i uciec ode mnie gdzie pieprz rośnie.
- Gdyby nie ja byłabyś cała i zdrowa- czułam się jak postać z kreskówki która nic nie rozumie i nad jej głową pojawia się ogromny znak zapytania.- Z tym co powiedziała tamta kobieta, że cię odwiedzałem to prawda, podawałem się za twojego chłopaka bo tylko najbliżsi mają prawo do odwiedzin wiec inaczej by mnie nie wpuścili. Podobno jak się komuś uratuje życie to staje się za niego odpowiedzialnym, tylko że w moim… naszym przypadku jest inaczej.- zrobił taki gest jakby chciał złapać mnie za rękę ale powstrzymała się w ostatniej chwili i spuścił wzrok.- Omal przeze mnie nie straciłaś życia, to ja cię potrąciłem.- nie, nie zatkało mnie. Ja chwilowo straciłam mowę.
- No Wronka tutaj jesteś- podskoczyłam słysząc pogodny głos, który należał do Karola Kłosa. Przez chwilę patrzył na nas bez słowa. Wyglądał jakby składał w całość kawałki trudnej układanki, prawie słyszałam jak trybiki w jego głowie się kręcą.- To przez to dziewczę spóźniłeś się ostatnio na trening - chłopak miał tak szeroki uśmiech, że wyglądał jakby rozciągał się dookoła głowy. Andrzej  otrząsnął się z osłupienia i mamrocząc niewyraźnie coś w stylu „ przepraszam muszę iść” wyprowadził swojego przyjaciela na zewnątrz a ja miałam wrażenie że wiem jeszcze mniej niż przedtem. 

............................................................................................................................................................

Tadam! Jest i on, czyli Andrzej Wroną zwany :D Powiem wam, że długo zastanawiałam się czy na głównego męskiego bohatera opowiadania nie wybrać kogoś innego, bo ostatnio co drugie jest z AW w roli głównej ale podobno pierwsza myśl jest najlepsza więc przy niej zostałam :)

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 1


Ścieżka dźwiękowa




Od chwili gdy obudziłam się w sterylnie czystej, szpitalnej sali towarzyszyło mi obezwładniające uczucie nierealności. Nawet teraz, późnym wieczorem, w półmroku oświetlonym jedynie sączącym się spod drzwi światłem, nie bardzo mogłam pojąć co się stało. Przez kilka dni byłam utrzymywana w śpiączce farmakologicznej. Lekarze po wszystkich badaniach ocenili, że nic poważnego mi nie dolega ale nie byli w stanie stwierdzić czy są jakieś obrażenia wewnętrzne zagrażające życiu więc woleli chuchać na zimne i dać działać leczniczemu snowi. Choć zabrzmi to dziwnie czułam się jak bohaterka filmu „Zostań jeśli kochasz”. Byłam świadoma tego, co się wokół mnie dzieje. Pamiętam nawet, że kilka razy miałam gościa, chłopaka niewiele starszego ode mnie. Skąd to wiem? Nie mam pojęcia. Równie dobrze mógł to być senny majak, wytwór  podświadomości.

 A wszystko przez to, że potrącił mnie samochód. Choć właściwie powinnam powiedzieć, że trafiłam tu przez własną głupotę. Jak inaczej można nazwać fakt, że przechodzisz na drugą stronę ulicy mimo czerwonego światła? Niby  był blady świt i prawdopodobieństwo, że o tej porze nadjedzie jakieś auto było naprawdę znikome ale z moim „szczęściem” jakoś mnie to specjalnie nie zdziwiło. Na swoją obronę mam to, że spieszyłam się na powrotny autobus do mojego rodzinnego Milicza, a w obecnej sytuacji chcąc czy nie będę musiała spędzić w Bełchatowie jakiś czas.
Tak się skończył mój pierwszy i mam nadzieję, że mimo wszystko nie ostatni, wyjazd służbowy. Na przymusowej wizycie w przybytku służby zdrowia.

Wszystko stało się w ciągu ułamków sekund a mimo to w pamięć zapadł mi każdy szczegół. Pamiętam tamtą chwilę gdy usłyszałam przeciągły pisk hamującego samochodu, moment kiedy straciłam grunt pod nogami aby upaść  kilka metrów dalej. Niewyraźny zarys sylwetki biegnącej w moim kierunku, szorstki asfalt drażniący skórę, dziwne uczucie  bezwładności czy zbierającą się pod policzkiem kałużę krwi. 

Odruchowo sięgnęłam do plastra tuż u nasady włosów  i syknęłam z bólu. Choć podawano mi środki przeciwbólowe czułam jakby przy najlżejszym ruchu wbijano mi setki igieł.  Blizna na czole i poobijane żebra były moim najmniejszym zmartwieniem. Gdy lekarz prowadzący oznajmił mi, że mam wybity nadgarstek lewej dłoni wpadłam w taką histerię, że trzeba było podać mi leki uspakajające po których odpłynęłam na kolejne kilka godzin. Taka reakcja może się wydawać dziwna ale dla mnie, jako zawodowego fotografa, oznaczało to poważne utrudnienie w pracy.
Z ponurych myśli i użalania się nad sobą wyrwał mnie odgłos szybkich kroków i już chwilę później usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi do mojej sali wieć zamknęłam oczy udając, że śpię. 

- Co pan wyprawia?! Jest cisza nocna!- usłyszałam jak nieznajomego karci dyżurna pielęgniarka.
- Ale ja muszę się z nią zobaczyć…
- Jest pan kimś z rodziny?
- Nie, ale…
- W takim razie nie mamy o czym rozmawiać.- oznajmiła kategorycznie.- Tym bardziej, że jak widać pacjentka śpi.
- Tak łatwo się nie poddam- mężczyzna oznajmił takim tonem, że nie miałam wątpliwości iż tak właśnie będzie.
Drzwi zaskrzypiały przy zamykaniu i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że strachu przed zdemaskowaniem wstrzymywałam oddech. Balansując na granicy jawy i snu byłam przekonana, że skądś znam ten głos.

 .........................................................................................................................................................

Czytasz? Skomentuj!
Tak więc macie przed sobą pierwszy rozdział a w kolejnym (który pojawi się w sobotę lub niedzielę) zdradzę wam w końcu tożsamość siatkarskiego bohatera  :)
P.S. Dajcie znać, jeśli chcecie być informowani o nowościach.

sobota, 17 stycznia 2015

Prolog


Życie jest bezustannym ciągiem zmian, przypadków i zrządzeń losu. Niektórzy myślą, że wszystko jest zapisane w gwiazdach i nieważne jakbyśmy się starali nie zmienimy tego co dopiero ma nas spotkać. Ja zawsze uważałam, że sami kształtujemy nasz los , decydujemy o tym co nas spotka, ale chwila nieuwagi zmieniła wszystko. Powoli zaczynam wierzyć w przeznaczenie, w to że decyduje o tym kto pojawia się naszym życiu. Jednak kto w nim pozostanie.. to już zależy od nas.
Pojawiający się w moim życiu ludzie najczęściej przychodzili, robili nadzieję, dawali poczucie bezpieczeństwa i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia odchodzili. Co jednak zrobiłabym gdy ktoś chciał w nim zagościć na dłużej?
Mam na imię Martyna . A to jest historia jak pewna osoba zmieniła moje życie na zawsze. 



Prolog krótki i tak naprawdę niewiele, praktycznie nic nie zdradzający, ale mam nadzieję że zaciekawił was na tyle żeby zajrzeć tu w poszukiwaniu dalszej części :)
A piosenka, którą zamieściłam powyżej stała się inspiracją do napisania tego opowiadania.